http://dpsmielzyn.pl/dominikanki_w_mielzynie/blogoslawiona_siostra_julia/
http://dpsmielzyn.pl/dominikanki_w_mielzynie/blogoslawiona_siostra_julia/
Momotoro Momotoro
714
BLOG

bł. Julia Rodzińska

Momotoro Momotoro Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

Stanisława Maria Józefa Rodzińska urodziła się 16.iii.1899 r. w Nawojowej, wsi w powiecie nowosądeckim, w diecezji tarnowskiej. Była drugą z pięciorga dzieci organisty Michała Jana i Marianny z domu Sekuła. Dwa dni po urodzeniu, 16.iii.1899 r., otrzymała w kościele parafialnym pw. Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny w Nawojowej Sakrament Chrztu św. Jej dom rodzinny – tzw. „organistówka” – znajdował się, i do dziś znajduje się w niezmienionym od dnia urodzin Stanisławy stanie, w pobliżu kościoła parafialnego. Obok niego był (i do dziś funkcjonuje) klasztor Zgromadzenia Sióstr świętego Dominika (łac. Sorores Ordinis Sancti Dominici in Polonia) – dominikanek - sprowadzonych do Nawojowej przez hrabiów Stadnickich, którzy posiadali w okolicy i okolicach majątek i pałac, oraz byli kolatorami (łac. collator), czyli patronami i fundatorami, okolicznych kościołów i cerkwi. Kiedy miała lat osiem, utraciła matkę, dwa lata później umarł jej ojciec (nabawił się zapalenia płuc towarzysząc proboszczowi jako organista w czasie kolędy). Krewni, dość na owe czasy majętni, nie zainteresowali się sierotami i w tej sytuacji miejscowy proboszcz, w porozumieniu z przełożoną klasztoru dwie dziewczynki (trzecia z sióstr zmarła wcześniej, w niemowlęctwie) powierzył na wychowanie siostrom dominikankom; natomiast dwóch chłopców oddał zaprzyjaźnionej rodzinie państwa Nowakowskich… Dominikański dom stał się dla obu sióstr (druga z nich, Janina, była o 6 lat młodsza) domem rodzinnym. Przygarnięte dziewczynki zwracały się do przełożonej domu zakonnego, siostry Stanisławy Leniart, „mamo” - do końca jej życia w 1943 r.… Stanisława, po ukończeniu ludowej szkoły powszechnej, podjęła naukę w Seminarium Nauczycielskim w Nowym Sączu. Jednak w wieku 17 lat naukę przerwała i wstąpiła do dominikanek w Tarnobrzegu-Wielowsi, w pierwszym, macierzystym domu Zgromadzenia. Tu rozpoczęła postulat i złożyła pierwsze śluby, przyjmując imię zakonne Marii Julii. W 1918 r. została wysłana do Krakowa, gdzie rok później uzyskała świadectwo maturalne w Seminarium Nauczycielskim Świętej Rodziny (którego działalność, po rozwiązaniu przez namiestników rosyjskich w 1946 r., kontynuuje dziś Liceum Ogólnokształcące i Gimnazjum im. św. Rodziny w Rabce-Zdroju)… Jako wykwalifikowana nauczycielka swoją posługę rozpoczęła w 1919 r. w Mielżynie niedaleko Gniezna, w zakładzie dla sierot (przywiezionych po I wojnie światowej głównie z Mińska Litewskiego). Odtąd całe jej życie zawodowe będzie wypełnione służbą dzieciom pozbawionych rodziców… Później, na krótko, w 1921 r., przeniosła się do Rawy Ruskiej (dziś na Ukrainie – po zaborze w 1939 r. i po II wojnie światowej klasztor sióstr dominikanek w Rawie został zamieniony przez Rosjan i Ukraińców na szkołę…), po czym wysłana została, w 1922 r., do Wilna. Tam pracowała – przez ponad 20 lat, do momentu aresztowania - w zakładzie dla sierot. W 1922 r. uzyskała też, po zdaniu odpowiedniego egzaminu, patent stałej nauczycielki. 5.viii.1924 r. w Tarnobrzegu-Wielowsi złożyła śluby wieczyste. Oświadczyła, że składa śluby „dobrowolnie i świadomie dla doskonałej Służby Bożej i zapewnienia sobie zbawienia”. W 1926 r. ukończyła w Wilnie państwowy Wyższy Kurs Nauczycielski, co uprawniało ją do kierowania jednostkami szkolnymi. Zaraz też została dyrektorem prowadzonej przez siostry szkoły powszechnej (podstawowej), a od 1934 r. zakładu dla sierot. Wtedy też została przełożoną domu zakonnego w Wilnie… Należała do najwybitniejszych wileńskich pedagogów, powszechnie szanowana zarówno za swoje całkowite oddanie dzieciom, jak za różne nowatorskie w tamtym czasie inicjatywy: np. znana była jako organizatorka kolonii i półkolonii dla najbiedniejszych dzieci… Pozyskane fundusze przeznaczała wyłącznie na dzieci. W ciągu trzech lat po objęciu kierownictwa domu sierot zwielokrotniła liczbę wychowanków. Społeczeństwo Wilna nazywało ją „matką sierot”… Za wzorowe prowadzenie Zakładu dla Sierot otrzymywała nagrody Wojewody Miasta Wilna. W 1937 r. poddała się poważnej operacji żołądka. Po wybuchu II wojny światowej Wilno zostało zajęte najpierw przez Rosjan, potem przez Litwinów, a w viii.1940 r. Rosjanie ponownie zaanektowali miasto. Gdy w 1940 r. miastem rządzili Litwini siostry nauczycielki zostały zwolnione z pracy. Pozostały jednakże na miejscu, w zakładzie, acz – za zgodą przełożonych - w cywilnych ubraniach, pragnąc wywierać wpływ na wychowanków, których próbowano na siłę litwinizować. Później Rosja zaanektowała Litwę i w i.1941 r. dominikanki wyrzucono z klasztoru. Zakład dla Sierot przejęło państwo rosyjskie – sowieckie. Jednocześnie rozpoczęły się wywózki Polaków na Syberię… Siostry pozostały w Wilnie. Maria Julia znalazła im zatrudnienie w polskich rodzinach, co nie było łatwe, bowiem przymusowa polityka litwinizacji, a potem sowietyzacji, pozbawiała rodziny polskie środków do życia. Po wybuchu wojny między dwoma najeźdźcami, Rosjanami i Niemcami, w 1941 r., do Wilna wkroczyły wojska niemieckie. Życie religijne i narodowe zeszło do podziemia. Maria Julia rozpoczęła tajne nauczanie: języka polskiego, religii i historii. Wkrótce aresztowania zakonników i zakonnic zaczęły dezorganizować działalność konspiracyjną prowadzoną przez duchowieństwo. Maria Julia przez jakiś czas unikała zatrzymania. Podjęła się organizowania akcji żywnościowych dla księży emerytów pozbawionych środków do życia, a przygarniętych do domów przez ludzi świeckich… Ale i ją po ponad dwóch latach okupacji niemieckiej dosięgły macki machiny terroru. 12.vii.1943 r. została, wraz z trzema współsiostrami, aresztowana i uwięziona w więzieniu niemieckiego Gestapo (niem. Geheime Staatspolizei) na Łukiszkach w Wilnie, miejscu kaźni wielu Polaków. Przetrzymywano ją, oskarżając o działalność polityczną i kontakty z polskim Państwem Podziemnym i Armią Krajową, w izolatce, „cementowej szafie, w której można było tylko siedzieć” – jak opisali to później współwięźniowie – o niewystarczającym dopływie powietrza, w niezmienionej pozycji ciała, przez około rok. Torturowana, szykanowana fizycznie i psychicznie, nie załamała się. Więźniarka, która spotkała Marię Julię prowadzoną z izolatki, zauważyła spokój i skupienie, które promieniowały z jej twarzy… W vii.1944 r., wobec zbliżania się Rosjan, przewieziono ją bydlęcym wagonem do niemieckiego obozu koncentracyjnego (niem. Konzentrationslager) Stutthof. Odtąd była już tylko numerem: 40992. Umieszczono ją w żydowskiej części obozu. Być może dlatego – choć nie da się takiej intencji dowieść - że oskarżano ją o ukrywanie Żydów… Więźniarki traktowano niezwykle brutalnie. I głodzono je – trzeba było wszak stworzyć miejsce dla ciągle przybywających, szczególnie w ostatnich miesiącach wojny, transportów. Kobiety poddawano nieustannym selekcjom i wyznaczone kierowano do komór gazowych. Obok baraków leżały stosy trupów. Zaduch palonych ciał z krematorium i stosów całopalnych wywoływał uczucie mdłości. Ciągle rozlegały się strzały egzekucyjne… Poddawana torturom, izolacji i poniżaniu, w nieustannym, dla wielu nie do zniesienia, napięciu niosła pomoc duchową współwięźniom, niezależnie od wyznania i narodowości. Choć sama skrajnie udręczona, okazała się prawdziwą siostrą miłosierdzia… Ci, co przeżyli, świadczyli o niej: „To był anioł dobroci. W warunkach upodlenia człowieka potrafiła skierować nas na inny wymiar życia”. „Dla nas ona była świętą, ona oddała za innych życie”. „Dzieliła się czym tylko mogła, nawet ostatnim kawałkiem chleba”… „Była szlachetna, chętna do pomocy i dobra. Pełniła dzieła miłosierdzia w obozie, gdzie zapomniano, że w ogóle istnieje miłosierdzie”Ewa Hoff, niemiecka Żydówka, 13.xii.1945. „Uderzający był spokój, który promieniował z jej twarzy. Odnosiłam wrażenie, że jest wewnętrznie skupiona”, świadczyła inna współwięźniarka Klementyna Zastrzeżyńska. To skupienie było pewnie modlitwą – siostra Maria Julia zrobiła sobie bowiem z obozowego, jakże potrzebnego, chleba różaniec: „W jej pobliżu człowiek czuł potrzebę modlitwy”, wspominały towarzyszki niedoli Irena Muschol. Nie przerywała modlitwy – na kolanach! – nawet gdy do baraku niespodziewanie wpadali funkcyjni. I to oni wycofywali się z baraku, tracąc pozorną pewność siebie… Gdy jeden z więźniów postanowił odebrać sobie życie – Maria Julia dowiedziała się o tym od jego żony, współwięźniarki, Żydówki – tak długo słała grypsy, aż odwiodła go od zamiaru. Ów więzień przeżył i zaświadczył, że Maria Julia obudziła w nim nadzieję przetrwania i przezwyciężyła lęk… Maria Julia zaczęła też pomagać przetrzymywanym w baraku nr 30 - zwanym „umieralnią” – więźniarkom, polskim i żydowskim, chorym na tyfus – czyli dur brzuszny (łac. typhus abdominalis) - który ogarnął obóz w xi.1944 r.. Chore umierały w nim w samotności, nikt – ani władze, ani więźniowie – się nimi nie interesował. Ciała chorych zżerane były przez wszy i rozkładały się we własnych nieczystościach… A siostra Maria Julia zwilżała im usta z trudem zdobytą wodą… Jedną z ofiar, Polkę, wyniszczoną tyfusem, uznano za martwą i wyrzucono na stos trupów do spalenia. Maria Julia, gdy zdała sobie sprawę, że jeszcze żyje, wyciągnęła ją i zaopiekowała się nią. Ta kobieta przeżyła i wróciła do pozostawionej u obcych córeczki… Maria Julia nie przeżyła. Czy zaraziła się od owej kobiety? Nie wiadomo. Wiadomo, że pozostała z pozostawionymi samymi sobie umierającymi niewiastami, izolowanymi od reszty obozu. Zmarła 20.II.1945 r., przed wyzwoleniem obozu (ewakuacja obozu – tzw. marsze śmierci – rozpoczęła się 25.i, natomiast wojska rosyjskie wkroczyły doń 9.v.1945 r.), z wycieńczenia, zarażona tyfusem, do końca pomagając chorym więźniarkom… O. Jacek Salij (ur. 1942, Budy-Wołyń) tak opisał tamte chwile: „Nagie ciało Siostry Marii Julii, położone na stosie trupów, ktoś okrył kawałkiem jakiegoś materiału, co w tamtych warunkach na pewno było hołdem większym jeszcze niż dzisiaj kompania honorowa na pogrzebie”o. Jacek Salij, „Varia”. Potem ów stos podpalono… W 13.vi.1999 r. w Warszawie Maria Julia została przez Jana Pawła II ogłoszona błogosławioną, w grupie 108 błogosławionych męczenników. W 1995 r. w liście apostolskim „Magno cum gaudio” (pl. „Z wielką radością”), na 400-lecie Unii Brzeskiej 25.xi.1995 r., Jan Paweł II zauważył: „Prawdziwi męczennicy XX wieku są dziś światłem dla Kościoła i całej ludzkości. Chrześcijanie w Europie i całym świecie, pochylający się w modlitwie przed bramami obozów koncentracyjnych i więzień, powinni być im wdzięczni za to światło: to było światło Chrystusa, które za ich przyczyną stało się widzialne w ciemności”…

za: http://www.swzygmunt.knc.pl/SAINTs/HTMs/0220blMARIARODZINSKAmartyr01.htm

Momotoro
O mnie Momotoro

Najcześciej mówią mi Wodek. Nie jest to błąd, że nie napisałem "ł". Trudno inaczej zdrobnić imię Wodzisław:). Urodziłem się kilka dni przed zakończeniem stanu wojennego. Z lat 80' nic szczególnego nie pamiętam, a z 90' szkołę podstawową i kawałek technikum. Dojrzewanie i studia to już poprzednia dekada. Po 10 kwietnia 2010 roku zmieniło się bardzo wiele nie tylko do okoła mnie, ale także i we mnie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo