http://www.ospn.opole.pl/?p=art&id=296
http://www.ospn.opole.pl/?p=art&id=296
Momotoro Momotoro
162
BLOG

bł. Alojzy Liguda

Momotoro Momotoro Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

Urodził się 23.i.1898 r. w Winowie, niewielkiej wsi ok. 5 km od Opola, należącej wówczas do Rzeszy Niemieckiej (niem. Deutsches Reich). Wieś jak i okolica pozostały w granicach Rzeszy także po I wojnie światowej… Już następnego dnia, 24.i.1898 r. został przyjęty, w kościele katedralnym pw. Podwyższenia Krzyża Świętego w Opolu, do Kościoła w Sakramencie Chrztu św., otrzymując imiona Pawła Alojzego – do historii przeszło wszelako tylko imię, pod którym był znany: Alojzy… Był przedostatnim z siedmiorga dzieci (4 synów i 3 córki) w polskiej rodzinie Wojciecha (zm. ok. 1923, Winów) i Rozalii z domu Przybyła. Szkołę elementarną, dziś już nieistniejącą, ukończył w Górkach, ok. 1 km od Winowa. Już w dzieciństwie wyróżniał się aktywnością i zaradnością. Organizował i przewodził pieszym pielgrzymkom do sanktuarium Królowej Rodzin w Wambierzycach niedaleko Kłodzka (ok. 120 km) i do sanktuarium św. Anny Samotrzeciej na Górze Świętej Anny (ok. 40 km). Zaczęła go pociągać myśl o wyjeździe na misje i dlatego w 1913 r. zgłosił się do Niższego Seminarium Misyjnego św. Krzyża, czyli gimnazjum, prowadzonego przez Zgromadzenie Słowa Bożego (łac. Societas Verbi Divini - SVD), czyli werbistów - misyjne zgromadzenie, założone w 1875 r. przez św. o. Arnolda Janssena (1837, Goch – 1909, Steyl)) w Steyl (dziś dzielnica miasta Venlo) w Holandii – we wsi Górna Wieś (dziś stanowiącej dzielnicę Nysy). Przed skończeniem nauki wszelako, w 1917 r., został powołany do wojska niemieckiego. Już czwarty rok trwała I wojna światowa i 20-letniego Alojzego wysłano na front zachodni, na pola Francji i Flandrii. Tam, gdzie zwalczające się przez wiele lat potęgi dziesiątkowały się okopane w swoich szańcach, gdzie zginęły miliony ludzi, uczestniczył w walkach jako artylerzysta. Tam też, w okopach, w armii niemieckiej zginęli wcześniej jego dwaj starsi bracia, a trzeci, w wyniku działań wojennych, został inwalidą (zmarł w 1923 r.)… Rok później Niemcy i Austriacy przegrali wojnę. Alojzy wrócił do domu. Mimo tragedii braci młody człowiek nie obwiniał Boga za to, co się stało. Na pytanie ojca, co będzie dalej robił, odparł w pięknej gwarze śląskiej: „Papo, musa iś za ty, cego Pon Bocek pragnie. Wrołcą sie do Nyse” I tak zrobił. Dwa lata później, w 1920 r. zdał maturę i rozpoczął nowicjat w Międzynarodowym Seminarium Misyjnym św. Gabriela (niem. Sankt Gabriel), założonym w 1889 r. i prowadzonym przez oo. werbistów w miejscowości Mödling koło Wiednia. Zarówno Alojzy jak i cała rodzina bardzo przeżywali plebiscyt na Śląsku i Powstania Śląskie (w latach 1919-1921). Wprawdzie powstania nie objęły okolic Opola, ale ojciec Alojzego był za demonstrowanie polskości prześladowany przez Niemców. Niestety, po zakończeni u zmagań i plebiscycie Opole pozostało w rękach Rzeszy Niemieckiej… Werbiści byli wówczas bardzo prężnie rozwijającym się zgromadzeniem. W 1909 r. – roku śmierci założyciela – należało do nich już 400 kapłanów, 400 seminarzystów, ponad 600 wychowanków i ponad 700 braci, nowicjuszy i postulantów… Alojzy po nowicjacie odbył praktykę w Pieniężnie na Warmii, należącej wówczas także do Niemiec, gdzie mieszkając w domu misyjnym pw. św. Wojciecha nauczał w niższym seminarium języka łacińskiego i matematyki, po czym powrócił na dalsze studia do Mödling… Śluby wieczyste złożył w ix.1926 r. Rok później, 26.v.1927 r., w Wiedniu, przyjął święcenia kapłańskie, z rąk metropolity wiedeńskiego o. Fryderyka Gustawa (niem. Friedrich-Gustav) kard. Piffla (1864, Lanškroun – 1932, Wiedeń), kanonika regularnego św. Augustyna. Na prymicyjnych obrazkach – Mszę św. prymicyjną odprawił w miejscu, gdzie został ochrzczony, w katedrze opolskiej - wydrukował: „Duch Pański nade mną, dlatego mnie namaścił, abym ubogim głosił Dobrą Nowinꔣk 4, 18. Choć ponoć marzył o pracy duszpasterskiej i misyjnej w Chinach lub w Nowej Gwinei przełożeni skierowali go do nowo powstałej Prowincji Polskiej. W odrodzonej Rzeczypospolitej, w domu zakonnym w Górnej Grupie (powstałym w 1923 r.), kociewskiej wsi niedaleko Świecia, znajdującej się w diecezji chełmińskiej z siedzibą w Pelplinie (dziś diecezja pelplińska), znalazł się jesienią 1928 r.… Brakowało kwalifikowanych nauczycieli, po zdaniu więc dodatkowych egzaminów uzyskał polską maturę i wstąpił na wydział filologii polskiej Uniwersytetu Poznańskiego (dziś Uniwersytet im. Adama Mickiewicza). W 1934 r. uzyskał dyplom na podstawie pracy magisterskiej „Gall-Anonim jako literat”. W Poznaniu pracował także jako kapelan i katecheta w szkole powszechnej i gimnazjum sióstr Urszulanek Unii Rzymskiej (łac. Ordinis Sanctae Ursulae – OSU) - czyli urszulanek - dziś kontynuowanym jako liceum ogólnokształcące sióstr urszulanek i gimnazjum sióstr urszulanek. Opuszczając Poznań w 1934 r., za namową sióstr urszulanek i uczennic, zebrał wygłoszone dla nich katechezy (zwane egzortami) i wydał je w zbiorze „Audi filia”. Życzliwość, z jaką zostały przyjęte, spowodowały, iż wydał następne w publikacji „Naprzód i wyżej”, komentując: „Ach, jak wdzięczny jestem Boskiej Opatrzności! Pozwoliła mi wglądnąć w świat dotychczas zupełnie mi nie znany, w świat duszy dziewczęcej”… Póżniej, w 1939 r., wydał także „Chleb i sól”, publikację – dedykowaną pamięci nieżyjącego ojca - zawierającą czytania homiletyczne na każdą niedzielę roku. Zanotował wówczas znamienne wyznanie: „Potrzeba tylko, bym sobie słowa Jego [Pana Jezusa: »wyszedłem od Ojca i przyszedłem na świat«J 15, 26] w porę przypomniał i nimi się pokrzepiał. Zachowają mię one od smutku, uchronią od rozpaczy. Będę głowę wysoko nosił mimo niepowodzeń i upokorzeń. Można mię podle traktować, ale nie upodlić! Rewolucje mogą znieść wszystkie moje dyplomy i tytuły - synostwa Bożego nikt mi nie wydrze. Niech gniję w lochach, niech marznę na Sołówkach, zawsze będę powtarzał arcypiękne »Exivi a Patre« (pl. »Wyszedłem od Ojca«), zawsze też Bóg będzie moim Ojcem”. Sołówki – czyli wyspy Sołowieckie - były rosyjskim obozem koncentracyjnym na dalekiej północy, w którym zginęły setki księży, głównie prawosławnych ale i katolickich, prekursorem niemieckich obozów koncentracyjnych… Pochylmy się nad paroma innymi kazaniami Alojzego z owych lat: „Fałszywi prorocy doby obecnej” („Chleb i sól”, 1939 r., VII niedziela po Zielonych Świątkach): „»Strzeżcie się fałszywych proroków« – [Pan Jezus] ostrzega apostołów – »strzeżcie się fałszywych proroków, którzy przychodzą do was w owczej skórze, a wewnątrz są wilkami drapieżnymi«Mt 7, 15. Rolę fałszywych proroków znamy z dziejów Starego Zakonu. Byli to marni i podli demagogowie, którzy w czasach krytycznych występowali wpośród narodu wybranego, aby serca ludzkie wprowadzić w zamęt i odwrócić dusze nieśmiertelne od Boga prawdziwego. […] Najsłuszniej jednak przysługuje tytuł fałszywych proroków dzisiejszym komunistom. Naprawdę nie można im odmówić miana ‘proroków’, gdyż zapał i gorliwość są u nich przynajmniej takie, jak u ludzi, którym wzniosłe prawdy rozpierają serce. A jak świetnie umieją wyzyskiwać obecne trudne położenie. Krytykując faktyczną niesprawiedliwość społeczną świecą ubogim przed oczyma wspaniałymi hasłami i zapowiadają nową epokę, tak świetną i szczęśliwą, jakiej nie było w dziejach ludzkości. […] Niemniej są tylko fałszywymi prorokami, którzy przychodzą w owczej skórze, a wewnątrz są wilkami drapieżnymi. […] Po owocach poznacie ich!por. Mt 7, 16 […] Żadna wędrówka ludów, żadna wojna, nawet światowa nie ma tyle mienia i życia na sumieniu, co rządy bolszewickiej Sowdepii. […] I hasła pokoju biorą na usta swoje ci fałszywi prorocy. A tymczasem pożerają się wzajemnie i roznoszą żagiew rewolucji i wojny po całym świecie. ‘Dicunt pax, sed non est pax!’Ez 13, 10 (pl. ‘Mówią pokój, a nie ma pokoju’) – tak szydził Ezechiel z fałszywych proroków Izraela i tak wolno nam szydzić z fałszywych proroków doby obecnej. […] Zachodzi pytanie, jak się bronić przed komunizmem […]. Jedno jest pewne, że nie da się zwalczyć bronią, ani ustawodawstwem. Lecz Pan Jezus, który nam dał sposób na poznanie i zdemaskowanie tego wroga, dał nam też sposób na jego zwalczanie. Sposób taki prosty a skuteczny, jak wszystko, co się cieszy autorstwem Zbawiciela. Trzeba być samemu dobrym, aby rodzić dobre owoce. Oto i wszystko!” „Pod znakiem Dobrego Pasterza” („Chleb i sól”, 1939 r., II niedziela po Wielkanocy): „Serce Jezusowe psuło interesy ‘wielkich tego świata’, tak samo jak niegdyś Dobry Pasterz. Trudno tyranom i dyktatorom wytrzymać konkurencję Tego, który jest cichy i pokornego serca. Ciemiężyciele wszelkiego rodzaju daremnie szukają aprobaty swego postępowania u Jezusa, który przecież podkreśla, że jarzmo Jego jest słodkie, a brzemię lekkie. Ludu chrześcijańskiego nie można olśnić przepychem, bo proste słowo Syna Bożego, że przyszedł, aby służyć, a nie na to, by być obsługiwanym, robią na sercach niewypaczonych głębsze wrażenie, niż razem wzięte bogactwa wszystkich królów. To, że Chrystus wśród mocarzy tego świata nie znalazł gorących wielbicieli, można sobie tłumaczyć rażącym przeciwieństwem między ich życiem, a Jego postępowaniem. […] Nie mogło i nie może być porozumienia między największym samolubcą a największym Ofiarnikiem. Tamten kochał [i kocha] wyłącznie siebie, Ten zaś miłością obejmuje wszystkie swoje owieczki. Jeszcze trudniejsza jest do pomyślenia zgoda między Chrystusem a bezbożnymi dyktatorami obecnej doby. Do prześladowania chrześcijaństwa w Bolszewii przywykliśmy do tego stopnia, że wcale już nie szukamy jego najgłębszej przyczyny. […] Pożałowania godne są miliony młodzieży, które piekło bolszewickie uważają za stan normalny, a w człekokształtnym potworze na Kremlu widzą swego zbawcę. Ach, jakaż bierze nas ochota oświecić w błąd wprowadzonych, przedstawić im postać Dobrego Pasterza i mówić im o Bogu, który umiłowawszy ludzi, życie swoje położył za nich w ofierze. Lecz czyżby zrozumieli dobroć Boskiego Zbawiciela? […] U naszych zachodnich sąsiadów odrzuca się Dobrego Pasterza, nie żeby dobrocią swoją robił konkurencję, lecz że jest dla rasy germańskiej za łagodny. Jak może Germanom imponować Syn człowieczy, który o Sobie mówi, że jest cichy i pokornego serca, albo który tak bardzo świat ukochał, że nie wahał się położyć zań życie w ofierze. Wszak muszą Mu to poczytać za słabość, zwłaszcza, że sami szanują tylko siłę. […] Jakież szaleństwo oddalać się od Chrystusa! Jest to przecież to samo, co stronić od słońca. Czyż słońce na tym ucierpi, że ktoś się przed nim chowa? Ono nadal będzie świeciło i grzało i promieniowało swoje dobrodziejstwa. Szkodę poniesie tylko ten, kto się przed nim chowa. […] Cóż to będzie, gdy wszyscy uwiedzeni przez gwiazdę bolszewicką albo przez swastykę zaczną marznąć i w pochodzie swoim zastygać? Jak planety przezwyciężą swoje afelium i tym szybciej wracać będą do życiodajnego słońca – do Boga. Nastanie potem jeden Pasterz i jedna owczarnia, nastanie Królestwo Boże, w którym tryumfować będzie miłość nad nienawiścią i światło nad mrokiem. Ustaną dyktatury i kolektywy, a każdy pojedynczy człowiek będzie przedstawiał wielką wartość wobec Tego, który każdego zna po imieniu.” Na rok przed magisterium, w iii.1933 r., otrzymał polskie obywatelstwo – do tej pory go nie miał, wszak pochodził z rejonu znajdującego się w Rzeszy Niemieckiej. Stało się w dwa miesiące po dojściu w Niemczech do władzy partii nazistowskiej… W 1934 r. powrócił do Górnej Grupy i został – odbywając w ten sposób dwuletni cykl praktyk - nauczycielem języka polskiego, a w niższych klasach seminarium także historii. W niedziele i święta dojeżdżał z posługą kapłańską do jednostki wojskowej w Grupie, a wolne dni od nauki oraz wakacje często poświęcał na udzielanie rekolekcji zamkniętych i parafialnych. Jak pisał „Spełniamy swoje obowiązki jako obywatele teraźniejszości”… W 1936 r. otrzymał dyplom nauczyciela szkół średnich… Trzy lata później, w vi.1939 r., objął funkcję rektora domu w Górnej Grupie. Podlegało mu 80 zakonników i 200-300 uczniów. Pełnił też funkcję admonitora - czyli poufnego doradcy w sprawach duchowych - w radzie prowincjalnej… Pomorze zostało szybko zajęte przez Niemcy po wybuchu II wojny światowej 1.ix.1939 r. Ale przed nadejściem Niemców wzburzeni Polacy w Górnej Grupie zebrali się przed domem pastora ewangelickiego (przebywała w nim także ewangelicka diakonisa), niejakiego o. Boecklera. Natychmiast przybiegł, z oddalonego ok. 1 km klasztoru, powiadomiony Alojzy, stanął w drzwiach plebanii i krzyknął: „Mnie ukamienujcie pierwszego!”. Tłum się powoli rozszedł… Rozpoczęły się niebywałe represje wobec ludności polskiej zamieszkałej te tereny. Objęły one w szczególności inteligencję, pracowników administracji i duchowieństwo. Niemcy wykorzystali klasztor w Górnej Grupie jako obóz przejściowy, zamykając w nim 29.x.1939 r., oprócz ojców werbistów, około 80 kapłanów i kleryków diecezji chełmińskiej, włocławskiej i gnieźnieńskiej. „Potężna jego postać w sutannie, dzielnie, odważnie i z pewnością siebie krąży między esesmanami. To dodaje otuchy. W następnych dniach i tygodniach dodawał otuchy przez wielką życzliwość i właściwy sobie humor. Chętnie go widziano, bo mówił jak prorok, rozgrzewał jak słońce, szedł przez salę jak anioł pokoju z dobrym słowem na ustach”, pisał w książce „Klechy w obozach śmierci” jeden z przetrzymywanych kapłanów, o. Henryk Maria Malak (1912, Sadki – 1987, Lemont). 11.xi.1939 r. na poligonie wojskowym w pobliżu Górnej Grupy – w lasku Mniszka - Niemcy rozstrzelali 15 kapłanów i 2 kleryków przetrzymywanych w klasztorze werbistów. Ponoć wśród nich miał być i Alojzy, ale w ostatniej chwili – dzięki interwencji protestanckiego pastora, wspomnianego o. Boecklera – został wyłączony… W ii.1940 r. wszystkich pozostałych wywieziono do niemieckiego obozu dla jeńców cywilnych w Nowym Porcie (niem. Zivilgefangenenlager Neufahrwasser) na terenie Gdańska. Przed wyjazdem z Górnej Grupy, na Boże Narodzenie, Alojzy wysłał rodzinie obrazek z Chrystusem niosącym krzyż, z grupą księży za Nim podążającą – także z krzyżami… W Nowym Porcie Niemcy przetrzymywali zatrzymanych Polaków głównie z terenów Trójmiasta, ale także zwożonych z okolicznych miejscowości. Część z nich wymordowali następnie w lasach Wielkiej Piaśnicy… Wśród straconych w Piaśnicy było co najmniej 55 duchownych oraz dwie siostry zakonne, a między nimi siostra Alicja Maria Jadwiga Kotowska, zmartwychwstanka, później beatyfikowana wraz z Alojzym. Alojzy przeżył obóz Neufahrwasser i został zeń, wraz z innymi duchownymi, przewieziony do do wznoszonego właśnie – rękami więźniów – obozu koncentracyjnego w Stutthof (niem. Konzentrationslager Stutthof), niedaleko Gdańska. 21.iii.1940 r. (Wielki Czwartek) współzorganizował pierwszą nielegalną obozową Mszę św., odprawianą przez zagazowanego parę lat później w Hertheim Bolesława Piechowskiego (1885, Osówek – 1942, Hartheim), podczas której przyjął Komunię św.: „ […] Wszyscy leżeli normalnie na swych siennikach a tylko celebrans, którym był ks. Bolesław Piechowski, siedząc szczelnie okryty kocami sprawował Najświętszą Ofiarę. Ks. Frelichowski [(1913, Chełmża – 1945, Dachau), błogosławiony] zaś, który leżał obok prowizorycznego ołtarza, szeptem informował wszystkich o poszczególnych czynnościach Mszy św. Po konsekracji, by nie powodować zbytniego zamieszania, z rąk do rąk podawano sobie ćwiartki małych Hostii. Nie było normalnie mowy o paramentach liturgicznych czy kielichu. Konsekrowano w zwykłej szklance i zadowalono się dwiema mizernymi świecami.” „Bezszelestnie prawie przyczołgują się uczniowie Pańscy do stóp Pana. Wielu po raz ostatni przyjmuje Go na ziemi. To ich wiatyk, zaopatrzenie na ostatnią drogę”ks. Wojciech Gajdus (1907, Papowo Toruńskie – 1957, Nawra)… W 1940 r. w Stutthof Niemcy zamordowali co najmniej 22 duchownych, wśród nich 22.iii.1940 r. ks. Bronisława Komorowskiego i ks. Mariana Góreckiego, obu posługujących w Gdańsku, i obu później beatyfikowanych wraz z Alojzym przez Jana Pawła II. Z obozu Stutthof większość duchownych – tych którzy przeżyli – wywieziono do obozu koncentracyjnego Sachsenhausen (niem. Konzentrationslager Sachsenhausen). W obozie tym zginął współbrat Alojzego, razem z nim później beatyfikowany, o. Stanisław Kubista… Alojzego, dzięki doskonałej znajomości języka niemieckiego, przydzielono do obsługi izby oraz do uczenia języka niemieckiego. „Rozpoczynało się od rozstawienia stróżów przy oknach, aby ostrzec przed zbliżaniem się SS-manów. Tymczasem o. Liguda opowiada dowcipy, których posiadał niewyczerpane zapasy, czasami miał referat na różne tematy, albo też ktoś z księży dzielił się swoją wiedzą z innymi. I o. Ligudę spotykały czasami udręki ze strony władz obozowych. Pamiętam jak dziś jak o. Liguda drżał jeszcze po otrzymaniu dziesięciu razów żelaznym prętem za to, że na chwilę przystanął w czasie pracy”, wspominał jeden ze współwięźniów… W tym czasie na sile przybrały starania o jego zwolnienie. W jego imieniu występował jego zakon, nuncjatura w Berlinie, rodzina, nawet pastor ewangelicki, o. Boeckler z Górnej Grupy. Wszak rodzina posiadała obywatelstwo niemieckie, on sam był byłym żołnierzem armii niemieckiej, jego bracia zginęli podczas I wojny światowej… Ale Niemcy stwierdzili, że jako „należący do inteligencji polskiej musi być na czas wojny odizolowany od społeczeństwa”. Sam bowiem oświadczył: „jestem Polakiem i w przyszłości chcę pracować dla Polski”… 14.xii.1940 r. został przewieziony do obozu koncentracyjnego Dachau (niem. Konzentrationslager Dachau). Zarejestrowano go z numerem 22604 wytatuowanym na przedramieniu… To było „piekło na ziemi”. Przetrzymywanych duchownych wykańczały m.in. wielogodzinne marsze po placu i śpiewanie, aż do obrzydzenia, obozowych piosenek. Czasami prowadził je Alojzy. Robił wówczas wszystko, jak zaświadcał współwięzień, aby zniknąć z oczu blokowych i obozowych. Niby ćwiczył śpiew, objaśniał teksty, a w rzeczywistości zabawiał żartami przygnębionych więźniów… Nie zbywał milczeniem prowokacyjne nagabywania ateistów, komunistów, kapo, nawet komendanta, ale podejmował ich „dysputy biblijne”, wyśmiewające religię i stan kapłański. Jak zanotował jeden z świadków: „Całą swą postawą nienaganną, wyższością duchową i intelektualną zamykał usta niejednemu ateiście. Naturalnie sprawą honoru było pozbycie się tego ‘butnego klechy’. Miał dane, że od początku one go wyniosły na naszego opiekuna, przewodnika. Księża do niego garnęli się. W Dachau o. Liguda przejmuje nad nami przewodnictwo. To jest święty człowiek! Po prostu był on dla mnie symbolem bezpieczeństwa, twierdzą, zawsze spokojny, zawsze równy, zawsze pogodny, zawsze cicho uśmiechnięty, zawsze prawy człowiek. Zamiast nas, Niemcy tłukli go za to, że był klechą, ale i szanowali. Bo on mówił do nich rzeczowo, a nas nigdy nie zaniedbywał dla własnej korzyści. Kiedy s tał się porządkowym naszej izby i dzieli ł chleb, nasze zgłodniałe oczy widziały, że jest to człowiek prawy, uczciwy, kapłan według Bożego Serca. Poprzez lata obozowe nie zawsze byliśmy razem, ale spotykałem się z nim i zawsze był dla mnie oparciem moralnym, zawsze o jcowski, zawsze święty”. W i.1941 r. został zamknięty w baraku chorych na świerzb. Był mróz, okna stale otwarte w ciągu dnia, głód wykańczał więźniów. Straszną beznadziejność ożywia ł znów Alojzy swoimi opowiadaniami - „on nie pozwolił się załamać”. Choć trupy wynoszono codziennie, podtrzymywał resztki nadziei… Tym razem wyzdrowiał. Ale zmuszono go do katorżniczej pracy w komandzie transportowym na tzw. plantażach, czyli rozległych polach przylegających do obozu. Któregoś dnia podczas pracy jakiś Rosjanin zapalił papierosa. „Niespodziewanie wpadł [okrutny niemiecki kapo] Rogler. Papierosa wygaszono, ale dym został. Do o. Ligudy zwrócił się kapo z zapytaniem: - Kto palił? Sytuacja wytworzyła się napięta. Powiedzieć: ‘ja nie’; znaczyłoby zdradzić innych. Pozostało więc wziąć całą winę na siebie. - Ja paliłem - odpowiada o. Liguda. Wściekły kapo zabrał go do swego pokoju. Opuchła twarz, siniec pod lewym okiem były dowodami wymierzonej kary. Z kolei zmęczony oprawca przeprowadził rewizję ubrania. Papierosa nigdzie nie było. - Gdzie masz papierosa? - pyta. - Nie posiadam żadnego - pada odpowiedź. - Jesteś klechą i kłamiesz? Przecież sam się przyznałeś. - Paliłem, ale nie dziś. Dopiero przyznanie się właściwego winowajcy zakończyło tortury”… Po tzw. „apelu pokusy” 18.ix.1941 r., gdy polscy duchowni przetrzymywani w Dachau – prawie wszyscy (oprócz dwóch czy trzech)! - odmówili podpisania listy przynależności do narodu niemieckiego, za co mogli spodziewać się „przywilejów” obozowych, rozpoczął się najbardziej tragiczny okres ich gehenny,  gdy Niemcy zabronili jakichkolwiek przejawów religijności w obozie, odebrali wszystkie różańce, modlitewniki i medaliki, gdy setki polskich kapłanów, z głodu i wyczerpania, zaczęło odchodzić do Pana. Umierali często w samotności, bowiem Niemcy zakazali nawet niesienia pomocy duchowej w godzinie śmierci… Alojzy zachorował na gruźlicę. Przeniesiono go więc do obozowego „szpitala”. Tam warunki były lepsze, otrzymywał także paczki od rodziców i dobrodziejów i zaczął powracać do zdrowia. Ale wtedy, na przełomie ix-xii.1942 r. przeniesiono go niespodziewanie do innego baraku, tzw. „baraku inwalidów”. Stąd dla większości droga była jedna – do Hartheim, w Austrii, gdzie w tzw. instytucie eutanacyjnym na Zamku Hartheim nieszczęśników mordowano w komorach gazowych – wielkich ciężarówkach, do których wtłaczano spaliny. W xi.1942 r. już o tym w obozie wiedziano. Setki polskich kapłanów wywieziono bowiem w 1942 r. z Dachau w tzw. „transportach inwalidów” i nikt nic więcej o nich nie słyszał… Napisał wtedy ostatni list do rodziny: „Matka wkrótce ukończy 84 lata. Jak mocno życzę jej długiego wieku, tak nie chciałbym, by przeżyła swego najmłodszego syna, bo to byłoby dla niej tragedią rzeczywiście. Ja osobiście noszę się często z myślą, że wkrótce wrócę do domu mego Ojca i do moich braci. Może jednak Opatrzność poprowadzi mnie przez wiele niebezpieczeństw, żeby mnie uczynić duchowo dojrzalszym i bogatszym”. Do matki napisał, pod czujnym okiem niemieckiej obozowej cenzury: „Najdroższa Mamo! Piszę dziś tylko wyłącznie do Ciebie. Nie wiem, co mnie do tego zmusza. Myślę tak często o Tobie i mam obawę, że my się już w tym życiu nie zobaczymy. […] teraz jednak nie wiem, jakie Opatrzność ma względem mnie plany. Przyszłość moja leży całkiem w rękach Bożych. Jego świętej woli poddaję się całkowicie! Ty jednak, Najukochańsza Mamulko, nie przestań się modlić […] W każdym bądź razie będę to uważał za największą łaskę i najoczywistszy cud, gdy spotkamy się jeszcze w ojczystym Winowie […]”. „Gdy na wieczornym apelu jego numer był wyznaczony na stawienie się do [baraku inwalidów] rano, tego wieczoru poszedłem do niego, płakałem żegnając się z nim, a on stał przede mną pogodny, spokojny, zapatrzony w inną rzeczywistość, powtarzając ‘Bóg wie wszystko’”, zapamiętał świadek… W drodze do „baraku inwalidów” powiedział do spotkanego pisarza obozowego: „Gdy dowiecie się, że nie żyję, wiedzcie, że zamordowali zdrowego człowieka”. Alojzy nie wyjechał „transportem inwalidów” do Hartheim. Ostatni transport z polskimi duchownymymi wyjechał z Dachau 1.xii.1942 r. Ale pozostałych „inwalidów” – czyli wycieńczonych do cna więźniów - Niemcy nie pozostawili przy życiu. Jeden z nich, Alojzy, 8.xii.1942 r., w święto Niepokalanego Poczęcia Matki Bożej, został po prostu bestialsko zamordowany… Relacja, pochodząca od któregoś z sanitariuszy, mówi o zabiciu tego dnia ok. 10 osób, w tym Alojzego, w lodowatej wodzie, w ramach tzw. eksperymentów medycznych. Jedna z ofiar, która cudem przeżyła takie doświadzenie, niejaki ks. Leon Michałowski, tak je opisywał: „Ubrano mnie w kombinezon, do przegubów rąk i nóg przywiązano mi jakieś przewody i połączono z aparatami i zegarami. Tak uzbrojonego zanurzono po szyję w zimnej wodzie. Lekarze i obsługa przy aparatach robili stale jakieś notatki. Kostniałem z zimna. Kombinezon przemókł momentalnie. Po kilkunastu minutach zaczęto wodę oziębiać przez dodawanie brył lodu. Zimno było straszne. Leżałem w basenie szepcząc w duchu różaniec. Wiedziałem, co mnie czeka, dlatego byłem przygotowany na śmierć.” Ale wśród więźniów krążyła i inna wersja, wedle której zanim Alojzego zanurzono w wodzie miano z niego, jeszcze żyjącego, zdzierać pasy skóry. Miała to być zemsta jednego z kapo, któremu Alojzy miał zwrócić uwagę, że niesprawiedliwie wydziela porcje żywności i krzywdzi pacjentów bloku chorych na gruźlicę. I to tenże kapo miał włączyć Alojzego do „baraku dla inwalidów”. Mówiono, że biorący udział w tej egzekucji kapo miał wyznać, iż „czegoś podobnego nie chciałby więcej robić”… Matkę Alojzego, staruszkę, powiadomiono lakonicznym listem, iż „Syn Pani, Alojzy Liguda, ur. 23 stycznia 1898 r. zmarł dnia 8 grudnia 1942 r. w tutejszym szpitalu na skutek gruźlicy płuc”. Zwłoki Alojzego spalono 4 dni później w obozowym krematorium… Kilka dni później prochy – glinianą urnę z numerem 22604 - przesłano do Winowa. Alojzego pochowano w grobie, obok ojca Wojciecha, na winowskim cmentarzu. Później obok spoczęła matka, Rozalia, i w ten sposób spotkała się z synem w ów przedziwny sposób „w ojczystym Winowie”… 13.vi.1999 r. w Warszawie Jan Paweł II beatyfikował Alojzego w gronie 108 polskich męczenników II wojny światowej, wśród nich trzech współbraci-werbistów: o. Grzegorza Frąckowiaka, o. Ludwika Mzyka i o. Stanisława Kubistę. Wiele lat wcześniej, 21.vi.1983 r., Jan Paweł II stanął na szczycie Góry Świętej Anny, gdzie przed ponad półwiekiem pielgrzymował młody jeszcze Alojzy. Papież powiedział wówczas: „Ze czcią wspominamy na Górze Świętej Anny również i tych, którzy na tej ziemi nie wahali się, w odpowiednim czasie, złożyć ofiary życia na polu walki, jak o tym świadczy znajdujący się tutaj pomnik Powstańców Śląskich. Góra Świętej Anny pamięta również o nich. Równocześnie zaś nosi ona w samym sercu sanktuarium pamięć tych wszystkich, którzy z pokolenia na pokolenie przybywali tutaj, aby ‘otrzymać przybrane synostwo’Ga 4, 5: synostwo Boże. Aby żyć tym Bożym życiem, jakie za cenę ofiary Chrystusa stało się darem dla wszystkich ludzi. Ażeby na nadprzyrodzonym gruncie łaski uświęcającej budować uczciwe, szlachetne ludzkie życie: życie godne chrześcijanina, zarówno w domu rodzinnym, jak przy warsztacie pracy rolniczej czy przemysłowej, jak wreszcie w życiu całej społeczności. ‘Na dowód tego, że jesteście synami, Bóg wysłał do serc naszych Ducha Syna swego, który woła: »Abba, Ojcze!«’Ga 4, 6. Tu, na Górę Świętej Anny, przychodziły i przychodzą całe pokolenia pielgrzymów po to, aby nauczyć się tego wołania. Aby nauczyć się modlitwy, która następnie przenika ludzkie życie — przenika i kształtuje je po Bożemu. A ta modlitwa, zespalając obok siebie rodziców i dzieci, dziadków i wnuki, stwarza zarazem najgłębszą więź pokoleń. Czyż w tej więzi nie przetrwało wielkie dziedzictwo Boże i ludzkie aż od czasów piastowskich: od czasów świętej Jadwigi i Władysława Opolskiego, fundatora Jasnej Góry?” Przetrwało. Także poprzez Alojzego Ligudę, który „w odpowiednim czasie złożył ofiarę życia”, bowiem zaiste „‘otrzymał przybrane synostwo’Ga 4, 5: synostwo Boże”.

za:http://www.swzygmunt.knc.pl/SAINTs/HTMs/1208blALOJZYLIGUDAmartyr01.htm

Momotoro
O mnie Momotoro

Najcześciej mówią mi Wodek. Nie jest to błąd, że nie napisałem "ł". Trudno inaczej zdrobnić imię Wodzisław:). Urodziłem się kilka dni przed zakończeniem stanu wojennego. Z lat 80' nic szczególnego nie pamiętam, a z 90' szkołę podstawową i kawałek technikum. Dojrzewanie i studia to już poprzednia dekada. Po 10 kwietnia 2010 roku zmieniło się bardzo wiele nie tylko do okoła mnie, ale także i we mnie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo