http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/128762/h:337/
http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/128762/h:337/
Momotoro Momotoro
358
BLOG

Marianna Marchocka - Służebnica Boża

Momotoro Momotoro Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Nowicjuszka

Czesław Gil OCD

W roku 1620 Marianna Marchocka kończyła siedemnaście lat. Ówczesne konstytucje karmelitanek bosych przewidywały, że do profesji nie może być dopuszczona nowicjuszka przed ukończeniem siedemnastego roku życia. Czyli do nowicjatu przyjmowano takie, które miały przynajmniej 16 lat.

Marianna w pełni zdawała sobie sprawę z tego, że wstępuje do surowego klasztoru o ścisłej klauzurze, w którym podstawowym zadaniem mniszki jest modlitwa i pokuta. Nieźle znała życie głównych zakonów istniejących w Polsce: bernardynek, klarysek, benedyktynek, karmelitanek bosych. Nie wybierała w ciemno. We własnym przekonaniu i w przekonaniu rodziców jej wybór padł na klasztor najsurowszy.

Czy była do tego wyboru przygotowana? Wydaje się, że tak. Chociaż nikt jej nie uczył modlitwy, sama przeszła z modlitwy ustnej do medytacyjnej. Najchętniej rozważała mękę Pańską. Rozważając ją, zwłaszcza w Wielkim Poście, mogła "po kilka godzin bawić się bez rozerwania". Owocem rozważania męki Chrystusa było pragnienie Boga, chęć opuszczenia świata i "marności jego". Przed i po komunii św., zamiast odmawiać przepisane modlitwy, rozważała ich treść. "A służyło mi to więcej niż ustne modlitwy".

To były wartości, które wyniosła z domu rodzinnego. I chociaż rodzice sprzeciwiali się jej wstąpieniu do klasztoru w znacznym stopniu im je właśnie zawdzięczała. I chyba także w klasztorowi klarysek, gdzie w sumie spędziła sporo miesięcy.

W domu była pupilka rodziców, co siłą rzeczy musiało wpłynąć ujemnie na jej wychowanie. Z całą pewnością wstępując do klasztoru nie była w pełni dojrzała emocjonalnie. W przyszłości będzie to przyczyną wielu jej trudności. Była bardzo przywiązana do rodziców, chociaż niezbyt sobie z tego zdawała sprawę. To też będzie musiała w sobie przełamać i uporządkować.

Karmelitanki bose mieszkały w Krakowie, w swoim pierwszym w Polsce klasztorze, dopiero od ośmiu lat. Inicjatorami sprowadzenia byli ich współbracia zakonni, którzy w roku 1605 również w Krakowie założyli swój pierwszy klasztor. Koszty materialne pokryła Konstancja z Myszkowskich Bużeńska, wdowa po Piotrze, staroście dobczyckim i brzeźnickim. Od prawie dwunastu lat mieszkała przy klasztorze klarysek p.w. św. Andrzeja w Krakowie przy ul. Grodzkiej, gdzie zakonnicą była jej siostra. Pragnęła zostać klaryską, ale one nie przyjmowały wdów. Spowiednikiem jej był ks. Sebastian Nuceryn, postać znana w Krakowie, przyjaciel karmelitów, tłumacz biografii św. Teresy od Jezusa. On to podsunął zamożnej wdowie propozycję sfinansowania pierwszej fundacji karmelitanek bosych w Polsce. Z prośbą o przysłanie zakonnic zwrócono się do prowincjała flandryjskiego, o. Tomasza od Jezusa. Klasztory karmelitanek we Flandrii zakładały najbliższe współpracownice św. Teresy: bł. Anna od św. Bartłomieja i Anna od Pana Jezusa, w tym czasie przełożona klasztoru w Brukseli. Podobno pierwsza z nich zgłosiła gotowość wyjazdu do Polski, ale prowincjał nie wyraził na to zgody. Nie wykluczone, że gdyby ze strony polskiej bardziej nalegano, wyjazd jej doszedłby do skutku. Ostatecznie prowincjał wyznaczył: s. Marię od Trójcy Świętej z klasztoru w Brukseli, s. Małgorzatę od Pana Jezusa i s. Teresę od Pana Jezusa z klasztoru w Mons, oraz s. Krystynę od św. Michała z Lowanium. Ponadto dołączyła do nich Katarzyna Sitcis z Fryzji, która jako pierwsza otrzymała w Krakowie habit karmelitanki. Przełożoną została s. Maria. Była ona wychowanką m. Anny od Jezusa, dając przez to gwarancję przeszczepienia na grunt polski pierwotnych tradycji Karmelu Terezjańskiego.

Dla fundatorek Polska była krajem dalekim i egzotycznym. Bały się go. Na drogę przez protestanckie Niemcy przebrały się w suknie świeckie, co i tak nie uchroniło ich od przykrości. Po prawie dwumiesięcznej podróży przybyły do Krakowa 26 maja. Przed miastem przywitał je ówczesny przeor krakowski o. Marcin od Najśw. Maryi Panny z gromadką ojców i świeckich. Ponieważ najętej na tymczasowe mieszkanie kamienicy nie zdążono przygotować, przez ponad trzy tygodnie korzystały z gościny klarysek. Obawiały się w Polsce przepychu, "a nie było kędy głowy skłonić i na czym". Za najpotrzebniejsze sprzęty musiały zapłacić z własnych pieniędzy. Fundatorka dostarczała im tylko jarzyn i chleba, karmelici zaopatrzyli zakrystię w niezbędne szaty i naczynia liturgiczne.

W kamienicy przy ul. Grodzkiej, naprzeciw kościoła Św. Marcina, mieszkały kilka lat, nie zaniedbując starań o miejsce na budowę klasztoru. Nie szukały go daleko. Kolejno uzyskiwały posesje leżące obok kościoła Św. Marcina, należące do księżnej Anny Ostrogskiej, arcybiskupa gnieźnieńskiego Wawrzyńca Gembickiego i kapituły gnieźnieńskiej. W końcu biskup oddał im także kościół Św. Marcina z należącym do niego domem księży emerytów. Na mocy umowy księża emeryci przenieśli się do kamienicy dotychczas użytkowanej przez karmelitanki, za którą zapłacił Mikołaj Zebrzydowski, wojewoda krakowski. Jego córka Gryzelda od roku 1614 była karmelitanką. W sierpniu 1618 roku karmelitanki przeniosły się do swoich budynków przy kościele Św. Marcina. W roku następnym wyburzono drewniane zabudowania na terenie posesji i rozpoczęto kopanie fundamentów pod właściwy klasztor, wykorzystując dla jego potrzeb stojące tam budynki murowane. Nowy klasztor poświęcił prowincjał polski o. Jan Maria od św. Józefa 21 września 1621 roku.

Kiedy w Niedzielę Przewodnią 26 kwietnia 1620 roku Paweł Marchocki prowadził swoją córkę Mariannę do furty klasztornej, roboty budowlane nie były jeszcze rozpoczęte. Zaczęto je tydzień później, 2 maja. W wigilię rozstania rodzice i przyszła karmelitanka wysłuchali mszy św. w kaplicy Matki Bożej Bolesnej w kościele franciszkanów. Po mszy św. celebrans udzielił jej błogosławieństwa przeznaczonego dla wstępujących do zakonu. Moment rozstania z rodzicami Marianna zniosła mężnie. Ojciec zapewnił córkę, że przyjmie ją z otwartymi rękami do domu, gdyby musiała opuścić klasztor. Chciał w ten sposób uspokoić jej obawy na wypadek niepowodzenia próby. Po wejściu do klasztoru opuściły ją wszelkie wątpliwości, poczuła się na swoim miejscu. Habit zakonny otrzymała tego samego dnia w południe. Obrzęd obłóczyn był połączony z uroczystą mszą św., na której kazanie wygłosił ks. Ostrowski, kanonik krakowski. Przewodnią myśl kazania Marianna zapamiętała do końca życia. Zawarł ją kaznodzieja w zakończeniu, mówiąc: "A kiedy będziesz, panno, na krzyżu w Chrystusie, pamiętaj o nas". Początkowo brała te słowa dosłownie i bała się ich. Dopiero później zrozumiała ich właściwy sens, "żyjąc przez wszystek wiek swój z Chrystusem w krzyżu i na krzyżu z Nim umierając".

Słowa kaznodziei nawiązywały do często powtarzanego przez nią aktu strzelistego: "Krzyż, Panie Jezu, Twój, to żywot mój".

Zgodnie ze zwyczajem karmelitańskim otrzymała nowe imię. Odtąd miała się nazywać: siostra Teresa od Jezusa. Matka Krystyna od św. Michała twierdziła, że z natchnienia Bożego imię to zachowała dla Marianny Marchocki ej, nie nadając go nowicjuszkom, którym dawała habit po wyjeździe z Polski w roku 1618 s. Teresy od Jezusa, rodem z Anglii. O. Ignacy od św. Jana Ewangelisty tak ten fakt skomentował: "A że częstokroć zgadzają się imiona z własnością rzeczy, na które je kładą, dlatego znak był, że ta nowa Teresa a Jesu w Polsce miała wziąć od świętej Matki z większą obfitością ducha pierwszej zakonnej świątobliwości" (Żywot, s. 41). W przyszłości będą ją nazywać "polską Teresą".

Pierwsze trzy Polki wstąpiły do klasztoru Św. Marcina w r. 1612. Jednej z nich poradzono, aby odeszła z nowicjatu. Później także nie wszystkie przetrzymywały próbę. Musiała nawet odejść siostra późniejszego biskupa krakowskiego Jakuba Zadzika, Beata od św. Józefa. Fantastyczne opowieści niefortunnej nowicjuszki nie zdołały zniechęcić innych. Zgromadzenie rozwijało się dosyć równomiernie. W roku 1613 złożyły śluby zakonne trzy nowicjuszki, w roku 1615 dwie, w 1619 cztery, w 1620 trzy. Klasztor uległ zupełnemu spolszczeniu. Przed rokiem 1619 z czterech fundatorek, które zakładały klasztor krakowski, trzy wróciły do swoich klasztorów. Została tylko matka Krystyna od św. Michała, od 1618 roku przeorysza klasztoru. Wspólnota była bardzo młoda. Większość zakonnic nie przekroczyła trzydziestu lat. Wobec nich 56-letnia Beata Konstancja z Myszkowskich Bużeńska, od 1618 karmelitanka bosa, była babcią. Zakonnice pochodziły w połowie z rodzin szlacheckich, w połowie z mieszczańskich. Niekiedy były to rodziny bardzo zamożne i znaczące w kraju, jak np. Zebrzydowscy czy Mniszchowie. Dla klasztoru bez podstaw materialnych, a nawet bez domu, nie było to obojętne. Kandydatki z bogatych rodzin wnosiły większe posagi, co pozwalało wspólnocie powoli stanąć na nogi. Wokół klasztoru powstała grupa wspierających go dobrodziejów, najczęściej rodziców zakonnic, która finansowała najpierw budowę klasztoru, następnie kościoła, pomagając również zgromadzeniu w codziennych potrzebach, a zwłaszcza w sytuacjach losowych, jakimi były częste wówczas wędrówki podczas epidemii. Nie znaczy to, że stosunki między klasztorem a rodziną nowicjuszki zawsze układały się dobrze. Najczęstszym powodem konfliktu był posag, który bezwarunkowo winien być dostarczony przed złożeniem ślubów zakonnych. Zdarzało się, że z powodu nie uiszczenia posagu przez rodzinę kandydatki, jej nowicjat przedłużał się do dwóch lat, a nawet wydalano ją z klasztoru. Procenty z sum posagowych były faktycznie jedynym stałym dochodem zgromadzenia, stąd też nic dziwnego, że tak bardzo dbano o dotrzymanie umowy posagowej.

Pierwsze pokolenie karmelitanek polskich wydało spośród siebie wiele zakonnic słynących z świątobliwego życia. Świętość Teresy Marchockiej nie wyrosła na pustyni. Przede wszystkim należy tu wymienić przeoryszę klasztoru, matkę Krystynę od św. Michała. Pozostała w Polsce z własnego wyboru i niewątpliwie swoim życiem położyła fundament duchowy pod krakowską wspólnotę karmelitanek polskich. Skromna, usuwająca się w cień, heroicznie posłuszna przełożonym, cierpliwie znosząca dolegliwości chorób, ukrywając je przed innymi, była wzorem doskonałej karmelitanki. Zmarła wcześnie, bo już w roku 1628. Uważano ją za świętą, jej pośrednictwu przed Bogiem przypisywano różne łaski, dowodem czego były wota umieszczane na jej trumnie.

Z świętości życia zasłynęła również mistrzyni s. Teresy, matka Anna od Jezusa - Jadwiga Stobieńska. Jej celę nazywano "szkołą wszelkich cnót". Chociaż wymagająca i surowa, tak dla siebie jak i dla innych, wielokrotnie była wybierana na przeoryszę w obu klasztorach lubelskich: Św. Józefa, założonym w 1624 roku, i Niepokalanego Poczęcia, otwartym w 1646. Raz była także przeoryszą klasztoru krakowskiego. Oprócz tych dwóch, jeszcze sześć innych profesek klasztoru Św. Marcina, które wstąpiły przed Marianną Marchocką, zasłużyło sobie na to, by ich życiorysy znalazły się w Konterfekcie życia przykładnego jako wzorce dla następnych pokoleń.

Przyjmując habit karmelitanki młodziutka Marchocką zastała w nowicjacie dwie mieszczanki: swoją rówieśnicę Dorotę od NMP ze Lwowa (Dorotę Desjusz), oraz trzy lata starszą Elżbietę od Najśw. Sakramentu (Zofię Empel) z Lublina. W jesieni obie one złożą profesję, skutkiem czego przez krótki czas Teresa będzie jedyną nowicjuszką. W listopadzie dołączy do niej Agnieszka Szembekówna, córka Teofila, sekretarza króla Zygmunta III.

We wspólnocie klasztornej nowicjuszki stanowiły własny mały świat, pod przewodnictwem mistrzyni mianowanej przez przeoryszę. Żyły własnym rytmem dnia, w zasadzie podporządkowanym jednak rytmowi całego zgromadzenia. Z nim bowiem spotykały się nowicjuszki w chórze zakonnym na wspólnej modlitwie i na mszy św. oraz w refektarzu na posiłkach. W oparciu o siedemnastowieczne zwyczajniki stosunkowo dokładnie możemy odtworzyć dzień nowicjuszki. Po przebudzeniu się powinna myśl swoją zwrócić aktem strzelistym ku Bogu, ubrać się, przykryć łóżko i "z wielką ochotą uprzedzać się z Aniołami i z Matkami do chóru..." W chórze, uklękając na dwa kolana, oddać głęboki pokłon Najświętszemu Sakramentowi, intencją złączyć swoją modlitwę z modlitwami i zasługami Chrystusa, psalmy recytować z uwagą. Przygotowana do rannego rozmyślania w przeddzień wieczorem, realizowała go zgodnie z sześciopunktowym planem, pamiętając przy tym, że celem rozmyślania nie jest pogłębienie wiedzy o rzeczach boskich, ale rozmiłowanie się w nich i podporządkowanie im swojego życia. Po godzinnym rozmyślaniu nowicjuszka wraca na chwilę do celi, porządkuje ją, jeżeli nie zdążyła tego uczynić wcześniej, następnie udaje się do oratorium nowicjackiego, gdzie nabożnie odmawia litanię do Matki Bożej, słucha czytania duchownego i upomnień mistrzyni. Czas wolny przed mszą św. poświęca pracy, pamiętając o aktach strzelistych i obecności Bożej. Po mszy św. w celi czyta wybrany rozdział zwyczajnika nowicjackiego lub notatek z konferencji mistrzyni, następnie wykonuje polecone sobie prace, przygotowując także robotę na czas wspólnej rekreacji po obiedzie. Obiad poprzedza rachunek sumienia w chórze, wspólnie z całym zgromadzeniem. W refektarzu pilnie słucha czytania, pamięta także o umartwieniu, wybierając potrawy mniej smaczne, np. suche i małe kawałki chleba lub też chleb ciemny, zamiast białego. Podczas rekreacji - według zwyczaju wprowadzonego przez św. Teresę - wszystkie zakonnice były zajęte jakąś pracą. Nowicjuszka nie może jednak włączyć się do rozmowy bez pozwolenia mistrzyni lub przeoryszy. Rekreację kończy wspólne nawiedzenie Najświętszego Sakramentu, po czym nowicjuszka ma trochę czasu dla siebie, chyba że i ten czas będzie musiała poświęcić pracy. Po nieszporach wraca do celi. Do godziny trzeciej oddaje się czytaniu duchownemu, następnie pracy, by już o czwartej udać się do oratorium nowicjackiego na chwilę czytania, a następnie do chóru na drugą godzinę modlitwy medytacyjnej, po której mają miejsce kolacja, rekreacja, kompleta i czytanie przygotowujące do medytacji na następny dzień. Czytanie kontynuuje w celi, potem gasi świecę, odmawia koronkę, by na zakończenie dnia udać się do chóru na Godzinę czytań, nazywaną wówczas Jutrznią, znacznie dłuższą niż obecnie.

Mistrzyni wprowadzała swoje podopieczne w tajniki życia zakonnego. W konferencjach ogólnych i podczas prywatnych spotkań pouczała je o treści ślubów zakonnych, o praktykach życia zakonnego, uczyła modlitwy myślnej, odmawiania brewiarza, zwyczajów zakonnych... We wszystkim, nawet w najdrobniejszych szczegółach życia, nowicjuszka była uzależniona od mistrzyni i od przeoryszy, a niekiedy nawet od innej zakonnicy, która już złożyła śluby. Jej posłuszeństwo powinno być zawsze natychmiastowe i ślepe, bez szukania uzasadnień, bez pytań, gdyż miało być posłuszeństwem nie przełożonej, ale Chrystusowi. Wpatrując się w Chrystusa, karmelitanka nabierała umiejętności zupełnego wyrzeczenia się przywiązania do jakiejkolwiek rzeczy materialnej, nawet potrzebnej. Co roku, w uroczystość Podwyższenia Krzyża świętego, nowicjuszki znosiły do przeoryszy rzeczy codziennego użytku, jak brewiarze, obrazki, habity... i losowały ich używanie na następny rok. Zalecano im, by ubiegały się o habity bardziej zniszczone, bardziej połatane. Do nieustannej modlitwy i pamięci na obecność Bożą, wyrażoną poprzez Najświętszy Sakrament w kaplicy klasztornej, miała przygotować je surowość codziennego życia: zgrzebność odzieży i bielizny, niewybredne jedzenie, łóżko twarde i jak najmniej wygodne, stosowane praktyki pokutne, jak noszenie włosiennicy czy paska żelaznego, dyscyplina, upokarzanie się w refektarzu itp. Najświętszy Sakrament koncentrował w okół siebie życie zgromadzenia. Stąd nacisk na godne zachowanie się w chórze i w jego okolicy, obowiązek klęczenia na modlitwie myślnej, szczególna świąteczność dni, w których zgromadzenie przyjmowało komunię św. oraz wigilii tych dni, spędzanych na czuwaniu z zachowaniem postu. Nowicjuszki uczono także chodzenia po ziemi tak, by nie były dla innych zbytnim ciężarem. Służyły temu zasady dobrego wychowania: oddawanie szacunku spotkanej na korytarzu zakonnicy, milczenie, ciche chodzenie po korytarzach, nie trzaskanie drzwiami, takie zachowywanie się w swojej celi, by nie przeszkadzać sąsiadkom.

Dla każdej młodej dziewczyny, a więc i dla Marianny Marchockiej, wejście w tak zorganizowany świat, bez żadnego przygotowania, musiało być sporym szokiem. Szok ten był łagodzony przez rodzinną atmosferę panującą w klasztorze, a zapewne także przez spotkanie z czymś nowym, do czego się tęskniło, co przyciągało swoją innością. Największą trudność s. Teresie powinny sprawić oderwanie się od rodziny, do której była bardzo przywiązana, oraz długie godziny modlitwy. Trudności te jednak w pierwszych miesiącach nowicjatu nie wystąpiły. Teresa wiedziała, czego się może spodziewać w klasztorze. Jeszcze przed wstąpieniem czytała pisma św. Teresy od Jezusa, wracała do nich również w nowicjacie, gdzie były lekturą obowiązkową. Wiedziała, że klauzura należy do istoty życia karmelitanki, nie była więc ona dla niej żadnym zaskoczeniem. Dopiero z czasem przekonała się, że są w człowieku siły, które z trudem poddają się jego woli, że często jesteśmy znacznie słabsi od naszych najlepszych chęci. W entuzjazmie początku siły te skryły się, by potem z rym większą gwałtownością objawić swoje istnienie.

W pierwszych miesiącach życia klasztornego s. Teresa bez żadnych trudności i bez wysiłku trwała w skupieniu podczas rozmyślania. Podobnie jak dawniej, najchętniej za przedmiot medytacji obierała sobie mękę Pańską. "Stawiałam sobie Chrystusa Pana Ukrzyżowanego, a u nóg Jego opłakiwałam te grzechy moje, które mi dawał poznawać..." W połowie sierpnia sporadycznie pojawiły się oschłości, potem stały się one zjawiskiem częstym i długotrwałym. Nie mogła skupić uwagi na przedmiocie rozmyślania, stąd odczuwała potrzebę wyjścia z chóru, w którym podczas medytacji było ciemno, by przeczytać coś, co mogłoby dostarczyć tematu do medytacji. S. Teresa traktowała to jako pokusę, którą należy przezwyciężyć. W takiej postawie utwierdzał ją również kierownik duchowy, radząc by wbrew wszystkiemu "trzymała się ławki", pragnąc w ten sposób wyrazić swoją wolę trwania przy Bogu. Nie załamała się nawet wtedy, kiedy doznawała nudności i była przekonana, że jeśli nie wyjdzie, to zemdleje. Napięcia psychiczne wpływały ujemnie na jej zdrowie. Od ustawicznego klęczenia na modlitwie rozbolały ją kolana. Trzeba było wezwać pomocy lekarza i położyć się do łóżka. Choroba - zwykła u mniszek - nie trwała jednak długo. Mimo to stan zdrowia nowicjuszki i jej trudności zaniepokoiły przełożonych. Plotki o rym, zapewne przesadzone, dotarły do wioski rodzinnej, do znajomych i krewnych. Mówiono nawet, że już opuściła klasztor. Przy furcie zjawiła się ciotka, ofiarując jej gościnę u siebie. Nowicjuszka dowiedziała się o tym z przerażeniem tym większym, że również prowincjał zdawał się powątpiewać o jej zdatności do życia zakonnego. Doświadczona i święta przeorysza klasztoru zbyt dobrze jednak znała swoją nowicjuszkę, by ulec negatywnym pozorom, świadczącym przeciw niej. Uspokoiła ją i zapewniła, że nie grozi jej niebezpieczeństwo wydalenia.

 

Kilka miesięcy później, pod wpływem zbliżającej się profesji i związanej z nią świadomością dożywotniego zamknięcia się w klasztorze, opanowały ją lęki przed tą decyzją. Lęków takich doznawała już wcześniej, niedługo przed wstąpieniem do klasztoru. Teraz powróciły one w formie obsesji. Nie chciała opuścić klasztoru, wiedziała, że tu jest jej miejsce, równocześnie nachodziły ją, zwłaszcza w nocy, natrętne myśli, by chociaż na chwilę wyjść poza drzwi klauzury "żeby się aby na jaki moment czasu na świecie obaczyć". Stąd pomysły, by sprowokować okazję, w której mogłaby to uczynić z konieczności.

W nocy, kiedy wracała do swojej celi ze świecą, musiała się przełamywać, by nie przyłożyć świecy do płótna, które dzieliło prowizoryczne cele, lub do knopowego sznura od dzwonu, zwisającego pod dachem. Już po przeniesieniu zgromadzenia do murowanego klasztoru jedno z okiem korytarza znalazło się bardzo blisko muru miejskiego. Wystarczyło położyć deskę, by znaleźć się poza klasztorem. Pomysł ten prześladował ją tak długo, aż stwierdziła, że był nie do zrealizowania. Kiedyś "z piekielną furią" poszła w nocy do przełożonej, żądając, by ją zaraz wypuściła z klasztoru. Mimo oporów wewnętrznych zwierzała się z tych natręctw swojej mistrzyni, m. Annie od Jezusa, ta z kolei odsyłała ją do przeoryszy, m. Krystyny od św. Michała. I jednej, i drugiej trudno było się w pełni rozeznać, czy są to tylko doświadczenia duchowe, czy też nowicjuszka nie ma predyspozycji psychicznych do życia w tak ścisłej klauzurze. Stąd sugerowano jej, że przecież nie musi być karmelitanką, że są klasztory o łagodniejszej klauzurze.

Do wymienionych trudności dołączyły się obawy o zdrowie, nowicjuszka bowiem zaczęła kaszleć, co zrodziło podejrzenia, że jest chora na płuca. Nawet mistrzyni, która przecież najlepiej ją znała, nie była pewna, czy zgromadzenie zgodzi się na dopuszczenie nowicjuszki do złożenia ślubów. Jednomyślna aprobata s. Teresy przez kapitułę świadczy o umiejętności rozpoznawania właściwych oznak powołania, zwłaszcza ze strony przełożonej ł mistrzyni, od których najwięcej zależało. Świadczy również o tym, jak wartościową była ta nowicjuszka i jak wiele się po niej spodziewano.

Ku Chrystusowej pełni.

Matka Teresa Marchocka, karmelitanka bosa, 1603-1652,

Kraków 1993.

za: http://karmel.pl/hagiografia/marchocka/baza.php?id=02

Momotoro
O mnie Momotoro

Najcześciej mówią mi Wodek. Nie jest to błąd, że nie napisałem "ł". Trudno inaczej zdrobnić imię Wodzisław:). Urodziłem się kilka dni przed zakończeniem stanu wojennego. Z lat 80' nic szczególnego nie pamiętam, a z 90' szkołę podstawową i kawałek technikum. Dojrzewanie i studia to już poprzednia dekada. Po 10 kwietnia 2010 roku zmieniło się bardzo wiele nie tylko do okoła mnie, ale także i we mnie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo